Mój cudowny poród – opowieść Kasi

Uśmiecham się na słowo poród

Jestem mamą dwójki dzieci i przeżyłam poród naturalny. Tytus ma 2 lata i 3 miesiące, a Gaja 5 miesięcy. Synek urodził się w szpitalu poprzez cesarskie cięcie, a córeczka naturalnie w domu we Wrocławiu. 

Pierwsza ciąża

Przy pierwszej ciąży również marzyliśmy, że będzie to poród naturalny. Wydawało mi się, że robię wszystko, aby udało się to marzenie zrealizować. Z perspektywy czasu wiem, że to cesarskie cięcie spowodowane brakiem postępów porodu było decyzją przedwczesną i nieuzasadnioną. Pozostawiło po sobie uczucie niespełnienia, żalu, zawodu i frustracji nad niemocą własnego ciała. Postrzegałam to jako swoją życiową porażkę. Czułam, że brutalnie odebrano mi szansę na pełnię macierzyństwa. 

Miałam dwa lata na przeanalizowanie i ‘odchorowanie’ tego bolesnego doświadczenia. Z czasem zmieniłam sposób patrzenia na to, co się stało, zmądrzałam, dojrzałam i nabrałam dystansu do siebie i świata. 

Druga ciąża

Planując kolejną ciążę wiedziałam, że będę chciała jeszcze raz spróbować i przeprowadzić poród naturalnie. I to w domu. Wkrótce mój mąż zaczął mnie wspierać w tej decyzji. Czułam, że mam prawo doświadczyć pełni tej części macierzyństwa, że nam się to po prostu należy. Uwierzyłam, że jeśli przygotuję się dobrze psychicznie to moje ciało po prostu posłusznie wykona swoją naturalną powinność. Postawiłam na luz, pewność siebie, wiarę we własne siły i w to, że może się udać. Jednocześnie miałam dystans. Nie podchodziłam do tego ambicjonalnie, wiedziałam, że jeśli coś będzie nie tak, to pojadę do szpitala. Bezpieczeństwo dziecka i moje było na pierwszym miejscu. Po prostu chciałam mieć szansę, taką prawdziwą szansę.

Najtrudniej było ze strachem przed komplikacjami. Poród w domu i to tylko dwa lata po cesarskim cięciu…

Poród: przygotowania do naturalnego porodu poprzez wizualizacje

To się nie mieściło w głowie większości osób, z którymi się stykałam. Wiedziałam, że żeby dopiąć swego muszę być wewnętrznie w stu procentach przekonana o słuszności mojej decyzji. Prośby otoczenia o ‘przemyślenie tej decyzji’ czy też ‘opamiętanie się’ po jakimś czasie zaczęłam przyjmować z pełnym spokojem. Niebawem też poczułam, że przestają one podważać moje przekonanie o dobrze dokonanym wyborze. Wtedy byłam gotowa: spokojna i bezpieczna. To był trudny i długi etap przygotowań. I chyba najważniejszy. 

Poród

Poród w harmonii z naturą 

Tym razem się udało. Gaja urodziła się po około 7 godzinach ‘wytężonych wysiłków’ w naszym mieszkaniu we Wrocławiu przy stole i w pozycji stojącej. 

Nasz poród miał dwa wymiary. Z jednej strony było to misterium, taniec, przechodzenie przez kolejne stopnie wtajemniczenia aż do uczucia absolutnego szczęścia, doświadczenie, które wymyka się opisowi słowami języka ludzkiego. Z drugiej strony ten naturalny poród to był nasz świadomie wyznaczony cel, który krok po kroku wspólnie realizowaliśmy. Widziałam zaskoczenie położnej, kiedy już półprzytomni ze zmęczenia usłyszeliśmy, że jest pełne rozwarcie i przybiliśmy po prostu ‘piątkę’. Kawał ciężkiej pracy, pokonywanie kolejnych progów bólu, który za każdym razem wydawał się nie do wytrzymania i za każdym razem po chwili stawał się już tym dobrze znanym bólem. Bieganie w tę i z powrotem pomiędzy łazienką a biblioteką razem z mężem, który przez te wszystkie godziny był jak mój cień, masując mi plecy przy każdym skurczu. 

Jestem bardzo dumna i szczęśliwa, zdaliśmy wszyscy ten egzamin na piątkę. Szkoda, że za drugim podejściem, ale myślę, że tym słodsze było to zwycięstwo. Cieszy mnie, że Gaja, która mam nadzieję też zostanie mamą, będzie miała dobre wspomnienie z własnego porodu. To doświadczenie uczyniło mnie silną i spokojną wewnętrznie, wierzę, że dzięki niemu jestem lepszą i pełniejszą kobietą, matką, żoną i panią domu. Czuję moc kontrolowania własnego życia, nabrałam pokory i jakiegoś takiego trudnego do opisania zrozumienia porządku wszechświata. Nigdy nie spodziewałam się, że na wspomnienie porodu będę czuła po prostu niczym niezmącone i wypełniające mnie po brzegi uczucie szczęścia i spełnienia. Tak właśnie jest. 

Kasia W. z Arturem, Tytusem i Gają