Gdzie leży przyczyna?
Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn. Arystoteles
Pani Doktor Preeti Agrawal we fragmencie rozmowy z Oriną Krajewską.
Doskonałą profilaktyką chorób cywilizacyjnych i przewlekłych jest samorozwój na poziomie ciała oraz ducha. Fundacja Kobieta i Natura przez cały rok prowadzi edukację prozdrowotną. Finałem tych działań jest Festiwal Zdrowia.
Poznasz wiele praktyk, które będziesz mógł wykorzystać w codzienniej profilaktyce o zdrowie swoje i twojej rodziny.
Zapraszamy do zapisów!
Istnieje przekonanie, że każda choroba jest tak naprawdę chorobą przewlekłą i , że zawsze zaczyna się od małej dolegliwości , która nieleczona może rozwinąć się w poważną chorobę.
Ciało nieustannie daje nam sygnały, czy to, co robimy i z czym się spotykamy, jak reagujemy na zdarzenia i osoby, służy nam czy nie. W pędzie i sztywności ciała, które są charakterystyczne dla współczesnego człowieka, niestety przegapiamy te sygnały. Powiem, że jest nawet gorzej, bo nie tylko nie zauważamy drobnych sygnałów, ale nawet gdy ciało wytacza już trąby jerychońskie, nie reagujemy na to. Nie reagujemy, bo trzeba byłoby zmienić pracę, relację partnerską, przyzwyczajenia żywieniowe i milion innych codziennych rzeczy. A to się robi trudno. Dużo prościej wziąć pigułkę. Ból i nieprzyjemne objawy ustępują. Do następnego razu…
Później znów bierzemy tabletkę, na przykład na zgagę, aż nagle (sic!) dowiadujemy się, że mamy raka żołądka. Nagle? A te codzienne od wielu lat szczypania w przełyku? Jeśli czegoś nie usłyszymy, coś przegapimy, rozwija się w formę bardziej skomplikowaną, którą ostatecznie wreszcie usłyszymy. A gdy dotrze do nas informacja o chorobie, zamiast potraktować ją jak lekcję, skupiamy się na swojej krzywdzie. Najczęściej nie interpretujemy choroby w ten sposób, że jeśli ciało mi coś pokazuje, to znaczy, że chce, żebym zwróciła na nie uwagę, na daną część ciała lub na swój sposób funkcjonowania, i to wcale nie jest powód do paniki. Moje ciało jest moim przyjacielem. Wszelkimi sposobami chce mi pomóc i mnie wspierać. Poza tym dzięki tej dolegliwości zachodzą różne procesy, które mają doprowadzić do wewnętrznej homeostazy.
Jakie procesy?
Przykładowo, gdy mam katar, to znaczy, że się oczyszczam. To, że ciało wytwarza dużo kataru, nie znaczy, że coś jest ze mną nie tak. Podobnie jest z kaszlem, gorączką i innymi objawami chorobowymi. Oczywiście to wszystko dotyczy początkowych etapów. Mamy tendencję do brania pigułki na wszystkie objawy i wytłumiania chorób, ale często symptomy powtarzają się regularnie, co oznacza, że mogą być sygnałem choroby przewlekłej. Uporczywie powracający kaszel może okazać się symptomem poważniejszej dolegliwości, na przykład nowotworu płuc, a ignorowany od lat stres i tworzący się wrzód żołądka może przekształcić się w nowotwór żołądka. Medycyna nie potrafi odpowiednio interpretować objawów i tego, co one komunikują. Tymczasem dla całkowitego zdrowia trzeba likwidować właściwe przyczyny, a nie tłumić objawy.
Ale jak doszukać się tych właściwych przyczyn? Odpowiednia interpretacja objawów wymaga ogromnej wiedzy.
Odpowiedź jest prosta, choć narzędzie niełatwe. Wymaga uważnej obserwacji siebie. Gdy pojawia się jakaś dolegliwość, na przykład częste zgagi, zadajemy sobie pytania o to, w jakich warunkach się pojawiają, co wywołuje taką reakcję. W sytuacji chorób przewlekłych to jedyna droga. Jeśli się z niej nie skorzysta, choroba z przewlekłej staje się nieuleczalna.
A jeśli pacjent sam nie potrafi w ten sposób znaleźć rozwiązania dla siebie, to gdzie szukać właściwej pomocy?
Oficjalną medycyną jest medycyna zachodnia. To główny nurt, z którego korzysta 90% osób, ale – jak mówiłam na początku – skupia się ona na chorobie pacjenta i jego niezgodności z uśrednionymi wynikami badań. Ale to nie tylko medycyna i lekarze mają taką tendencję. My pacjenci też wymagamy od lekarzy szybkich rozwiązań na to, co właśnie nam przeszkadza i nie chce nam się wnikać w przyczyny.
Ale jeśli leczenie według głównego nurtu okazuje się nieskuteczne, zdesperowany pacjent często zwraca się ku alternatywie.
Myślę, że rozwiązaniem jest model integracyjny, w którym łączy się rozwiązania medycyny konwencjonalnej z terapiami niekonwencjonalnymi, w tym także tymi tradycyjnymi, zaczerpniętymi z medycyny wschodniej. W modelu integralnym stawia się pacjenta w centrum, poświęca mu się dużo uwagi, a lekarz, oprócz proponowanego kompleksowego leczenia, wspiera i pokazuje: „Zobacz, masz wszystkie zasoby i możliwości do tego, żeby zrobić wiele dla swojego zdrowia, tylko może brakuje ci wiedzy”. Wtedy zaczynam krok po kroku. Pacjent często nie jest gotów usłyszeć wszystkiego na samym początku, na pierwszym spotkaniu: że na przykład musi radykalnie zmienić dietę, powinien zacząć oddychać, a może jeszcze chodzić na jakąś terapię. To przyjdzie z czasem. Zbyt wiele rzeczy na raz może zbyt obciążać, a w dodatku ważna jest kolejność różnych terapii. To jest naprawdę jak z dzieckiem, które ledwie potrafi czytać. Nie da rady przeczytać „Pana Tadeusza”, a nawet jeśli da, niewiele z tego skorzysta i szybko się zniechęci. Chodzi o przeprowadzenie pacjenta od jednego punktu do drugiego.
Realizujemy każdy kolejny etap i obserwujemy. Pacjent mówi: „O, super się czuję, czuję, że jest lepiej i że mam wpływ na swoje zdrowie”. Albo: „Po zmianie diety, kiedy nie jem tylu słodyczy i kiedy wykluczyłem mleko, mój żołądek dużo lepiej pracuje”. Odczuwając pozytywne zmiany, pacjent nie stawia oporu przed kolejnymi. Ale może też być tak: „Żołądek lepiej funkcjonuje, ale jednak nadal pojawia się silny stres i wtedy moje serce bardzo szybko bije”. Wtedy naturalnie pojawia się zapotrzebowanie na kolejne narzędzia, na przykład: „To może nauczę cię ćwiczeń oddechowych? Proszę spróbować i zobaczyć, jak się czujesz, kiedy oddychasz bardzo głęboko wtedy, gdy pojawia się stres”. Przy kolejnej wizycie lekarz pyta: „Jak się czujesz?”. „Faktycznie po jednym czy dwóch razach już czuję się lepiej”. „Proszę regularnie stosować tę praktykę, a jeśli jest ci trudno się zmobilizować, to proszę zobaczyć, czy w okolicy oferują jakieś zorganizowane zajęcia, ćwiczenia, aby łatwiej taką systematyczność wprowadzać”. Pacjent mówi: „Kiedyś ćwiczyłem jogę i tak dobrze się po niej czułem”. Dla lekarza to niezwykle ważna wskazówka. „To może wybierzesz się znów na zajęcia jogi?”. To jest niesłychanie ważny proces słuchania i oceny na co pacjent jest gotowy, żeby mógł przejść do kolejnego etapu.
Prezentuje Pani model relacji partnerów w procesie zdrowienia, a nie sytuację wszechwiedzącego lekarza i bezwolnego pacjenta.
Oczywiście! Bo leczenie jest jednocześnie procesem edukacji pacjenta: twoje zdrowie w dużej mierze jest w twoich rękach. Tu nie chodzi o to, że pacjent tę odpowiedzialność musi za siebie wziąć, ale o nauczenie go, żeby chciał ją wziąć. To jest tak jak z małym dzieckiem, które wielu rzeczy nie umie, ale w miarę dorastania czuje się coraz mocniejsze. „O, potrafię to i to. I wszystko, co robię, faktycznie działa, usamodzielniam się”. Na tej samej zasadzie pacjent zaczyna widzieć: „Jeśli zdrowo jem i ćwiczę, to nie mam problemów z sercem, a od kiedy medytuję, to się nie denerwuję. Dzięki różnym pracom warsztatowym poznaję siebie i swoje emocje, umiem nazywać te emocje”. A na kolejnym etapie mówi sobie: „Aha, odkąd medytuję, to oprócz tego, że czuję się super, to czuję, że rzeczywiście ta energia inaczej płynie i odkrywam siebie głębiej”. To jest zupełnie inny proces, który łączy medyczną wiedzę lekarza i osobistą wiedzę o sobie pacjenta. Bez tego leczenie chorób cywilizacyjnych wygląda, jak w większości wygląda.
Tekst pochodzi z książki Holistyczne ścieżki zdrowia. Bądź Orina Krajewska
Kategorie: Choroby cywilizacyjne